sobota, 31 stycznia 2015

Nauka języka dla zabieganych

Nauka języka obcego pojawiła się także na Waszej liście noworocznych postanowień? Tylko jak znaleźć czas na naukę? Mam na to kilka niezawodnych sposobów, może Wam też się przydadzą.


  • fiszki - można oczywiście kupić gotowy zestaw do nauki słówek, ja jednak zawsze robię je sama. Zanim siądę do książki, tnę kilka kartek papieru na nieduże prostokąty. Kiedy poznaję jakieś nowe słowo, zamiast w zeszycie zapisuję je na jednej stronie karteczki, a na drugiej jego tłumaczenie. Kiedy tylko znajdę wolną chwilę, wracam do moich fiszek i powtarzam słówka. Kiedy chodziłam do szkoły często spędzałam w ten sposób codzienne godziny w autobusie.
  • żółte karteczki - innym sposobem na zapamiętywanie słówek jest zapisywanie ich na samoprzylepnych karteczkach i przyklejanie ich wszędzie tam, gdzie będą rzucać się w oczy - na lodówce, na lustrze w łazience czy na drzwiach wyjściowych. Sprzątając czy po prostu chodząc po domu przy okazji co chwilę na nie zerkam i powtarzam. Można także (np. ucząc się nazw mebli i sprzętów) przyklejać karteczki na tych rzeczach, które nazywają napisane na nich słowa. Wszystko zapamiętane? Czas na zmianę karteczek.
  • słuchanie i pisanie - jeśli nie mam czasu (lub możliwości) na przerobienie nowej lekcji, kiedy każdy z domowników zajmuje się przez 5 minut swoimi sprawami, zakładam słuchawki i słucham ostatniego dialogu czy innego tekstu z książki, a po każdym zdaniu robię pauzę i piszę to, co usłyszałam. Po zakończeniu sprawdzam ile popełniłam błędów. To też dobry sposób na powtórki. Szczególnie polecam przy nauce francuskiego lub innego języka z trudną pisownią.
  • rozmówki w samochodzie - zamiast słuchać radia w samochodzie włączam płytę z rozmówkami. Powtarzam poznane wcześniej zwroty, uczę się nowych lub po prostu słucham, nawet jeśli nic nie rozumiem - to dobry sposób na zapoznanie się z wymową i akcentowaniem.
  • ulubiony serial - czasem jedyna chwila relaksu w ciągu dnia to ta, kiedy siadam wieczorem przed telewizorem czy komputerem i oglądam odcinek serialu i nie byłoby mi łatwo zamienić jej na wkuwanie słówek. Jednak zamiast polskiej wybieram obcą wersję językową. Oczywiście jeśli oglądacie tylko polskie seriale nie jest to możliwe. Najlepiej zacznijcie oglądać jakiś rodzimej produkcji w języku, którego się uczycie. Dlaczego akurat serial? Bo w każdym odcinku jest kontynuacja poprzedniego, a przez to łatwiej rozeznać się o co chodzi, nawet jeśli nie wszystko rozumiemy, a poza tym wciąga, więc chcemy wiedzieć, co będzie dalej. A to wszystko z korzyścią dla naszej nauki!
  • filmy, książki, czasopisma, blogi, wiadomości... - jak najwięcej czytajmy i słuchajmy. Jeśli nie mamy czasu na codzienne czytanie jednej książki po polsku i do tego innej w języku obcym w ramach nauki, wybierzmy tylko tę w obcym. Zacznijcie od tematów, które Was szczególnie interesują, później sięgajcie także po inną tematykę, żeby rozszerzyć nie tylko słownictwo, ale i horyzonty.
  • aplikacje w smartfonie lub tablecie - jest naprawdę bardzo duży wybór różnego rodzaju aplikacji do nauki języków, w tym wiele darmowych - powtarzanie i nauka słówek, rozmówki, testy gramatyczne, czytanie ze zrozumieniem... Telefon zawsze mam przy sobie, więc jestem w stanie nauczyć się czegoś nowego nawet w kolejce do lekarza. Do nauki od podstaw polecam FABULO - fajne połączenie nauki i ciągłych powtórek, bardzo skuteczne :)
  • rozmowy z przyjaciółką - może znacie kogoś, kto też uczy się tego samego języka lub już go zna? Zamiast rozmawiać z tą osobą po polsku, róbmy to w danym języku. Na pewno obie strony bardzo na tym skorzystają.
Nieważne czy dopiero zaczynamy uczyć się jakiegoś języka czy chcemy tylko podszlifować nasze umiejętności, najważniejsza jest systematyczność. A jak widzicie brak czasu wcale nie jest wymówką :)

Macie jakieś swoje sposoby na szybką i skuteczną naukę, najlepiej "przy okazji"?

środa, 28 stycznia 2015

Haftowane kolczyki ze skórzaną ramką


Za oknem śnieg, a ja robię typowo letnią biżuterię :) Nic na to nie poradzę - marzę o zimie, a kiedy jest już biało, zaczynam myśleć o wiośnie. Poza tym nadal mam przed sobą wymarzone wakacje (tylko jeszcze nie wiem kiedy). Dzisiaj chciałabym Wam pokazać kolczyki. Są haftowane krzyżykiem i "oprawione" w ramkę z brązowej sztucznej skóry. Ramki były robione na oko, dlatego nie są takiej samej szerokości (mimo, że kolczyki są tak samo duże). To moja pierwsza praca tego typu, przy robieniu kolejnych na pewno będę bardziej dokładna. Niemniej jednak efekt bardzo mi się podoba, z jednej strony są nowoczesne, a drugiej etno. Na dokończenie czeka jeszcze pierścionek z takim samym wzorem. Kiedy na zewnątrz zrobi się cieplej, na pewno pokażę je Wam w stylizacji.


środa, 21 stycznia 2015

Słodki bukiet na Dzień Babci


Mam ostatnio bardzo pracowity okres. Testy, tłumaczenia, załatwianie różnych spraw, porządki. Do tego Zuzi nie można już spuścić z oczu nawet na sekundę. Albo wyrzuca wszystkie ubrania z szafy, albo sama wyjmuje słodycze i je otwiera, ciągle dokłada mi pracy. Zdecydowanie obie zasługujemy na odpoczynek. Chociaż właściwie, pomijając wychowywanie Zuzi i zwykłe obowiązki, czyli to co mam na co dzień, odpowiada mi taki natłok zajęć. Tak długo już jestem w domu, że przydaje mi się mała odskocznia, nawet jeśli oznacza jeszcze więcej pracy.

Paradoksalnie mam teraz o wiele więcej pomysłów i, uwaga, realizuję je! Zamiast kupować kwiaty na dzisiejszy Dzień Babci, zrobiłam bukiety z bibuły i czekoladowych cukierków. Siedziałam nad nimi wczoraj do 23:30 :) Ale miałam naprawdę wielką satysfakcję, kiedy Zuzia wręczała je babciom. Mam nadzieję, że w przyszłym roku sama już będzie takie robiła!



sobota, 17 stycznia 2015

Pieczony pasztet z wątróbki


Zanim wybiorę się na kolejne zakupy spożywcze staram się do końca wykorzystać to, co jeszcze zostało w lodówce. Po pierwsze po to, żeby nic się nie zmarnowało (a niestety zdarza mi się upchnąć coś w kącie i zakryć to nowymi rzeczami, a po jakimś czasie zorientować się, że dany produkt nadaje się już tylko na kompostownik), a po drugie - im później wydam pieniądze, tym więcej zostanie mi do ostatniego :) Zabawne jest to, że takie resztkowe potrawy są zawsze dużo ciekawsze i smaczniejsze niż te zwykłe.

Tym razem zostało mi w zamrażarce opakowanie wątróbki drobiowej. Owszem, lubię ją zjeść podsmażoną po prostu z cebulką, ale nasze żołądki ostatnio nie tolerują takiej ciężkiej kuchni. Dlatego w przypływie weny twórczej zrobiłyśmy z Zuzią wczoraj wieczorem pieczony pasztet, mój pierwszy w życiu. To taka uboga wersja, bo nie miałam zbyt wiele pasujących składników, ale wyszedł naprawdę smaczny. I mam już kilka pomysłów, w jaki sposób urozmaicić go następnym razem. Nie miałam nawet odpowiedniej foremki, dlatego upiekłam go w małych kokilkach do creme brulee. Wyszły zgrabne babeczki, zdecydowanie do jedzenia także oczami.

Składniki: (u mnie na 4 kokilki o średnicy 8 cm)

450 g wątróbki drobiowej
50 g wędzonego boczku
1 cebula
pół bułki (u mnie żytnia, bo nie jem pszenicy, ale nie ma to znaczenia)
100 ml mleka
1 jajko
sól
pieprz
1 łyżeczka ziół prowansalskich

Boczek kroimy w kostkę i rumienimy na patelni. Odstawiamy do przestygnięcia. Cebulę kroimy w kostkę i podsmażamy razem z wątróbką na tłuszczu wytopionym z boczku (jeśli będzie go zbyt mało, można dolać trochę oleju), aż wątróbka się zetnie. Odstawiamy, żeby wystygła. Bułkę zalewamy mlekiem i zostawiamy na chwilę do namoczenia. Wrzucamy boczek, cebulę, wątróbkę i bułkę (razem z mlekiem) do miski i blendujemy. Doprawiamy do smaku, dodajemy suszone zioła i wbijamy jajko. Masę dokładnie mieszamy, przekładamy do foremek. Pieczemy 30 min. w 180 stopniach.


niedziela, 11 stycznia 2015

Ospa, brzuch i lustro w groszki

Poczułam dzisiaj wiosnę. Właściwie to mała pociecha mając na uwadze, że o tej porze miałam siedzieć sobie wygodnie w samolocie bardzo daleko stąd... Dobrze zrobiliśmy przekładając wyjazd. Ospa zbiera kolejne żniwa w naszej rodzinie. Wiktorek czuje się już dobrze i w poniedziałek idzie do przedszkola, ale dzisiaj wysypka zaatakowała moją roczną siostrę Paulinkę. Zuzia póki co się trzyma, ale niewykluczone, że też zachoruje, nawet w przeciągu 2-3 tygodni. Nie wyobrażam sobie jak wyglądałyby te wakacje, gdyby dziewczynki nie mogły nawet wyjść na zewnątrz. Poza tym zagraniczne wizyty u lekarza na pewno nie są czymś, przez co chciałabym teraz przechodzić.

Dokładnie miesiąc temu postanowiłam zrobić coś jeszcze ze swoją sylwetką przed wyjazdem. Nie dałam rady wytrzymać nawet dwóch tygodni stosując dietę, jednak i tak uważam się za wygraną. Straciłam tylko 1 kg (no co, po drodze były przecież święta!), ale dzięki ćwiczeniom i zupełnemu wyeliminowaniu pszenicy mój brzuch wygląda o niebo lepiej. Nie jest wzdęty, a kontynuując treningi (co drugi dzień) za kilka miesięcy może będę wreszcie z niego zadowolona. Rozstępy po ciąży nie znikną, ale mając ładny, płaski brzuch nie będę się nimi przejmować. Źle się zabrałam do tego wyzwania, nie zrobiłam nawet zdjęć, żeby teraz móc porównać "przed" i "po", ale wierzcie mi - jest lepiej!

Zawsze lubiłam zimę, ale ostatnio tracę do niej serce. Za oknem szaro, wietrznie, śnieg pada tylko przez chwilę i równie szybko topnieje. Kiedy byłam dzieckiem wszędzie było biało, godzinami zjeżdżaliśmy z górek, rzucaliśmy się śnieżkami, chodziliśmy na długie spacery... Zima miała swoją magię. Jeśli co roku będzie tak jak teraz, to moja córka nigdy nie tego nie pozna.


Na poprawę humoru kupiłam sobie dzisiaj w Biedronce lustro do garderoby. Ma fioletową ramę w białe groszki, idealnie wpasowuje się w pastelowe wnętrze pokoju Zuzi (wcześniej była to nasza sypialnia, garderoba siłą rzeczy musiała tam pozostać). Mam wrażenie, że trochę skraca sylwetkę (tak, jasne), ale i tak już je uwielbiam. Jak mogłam sobie radzić tyle lat bez dużego lustra?! Prawdopodobnie powieszę je na ścianie, póki co stoi schowane między regałem na ubrania i ścianą, wyjmuję je w razie potrzeby (czyli dzisiaj już jakieś dobre kilka razy :).

Miłej niedzieli!

środa, 7 stycznia 2015

Wełniany sweterek na kubek


Ostatnio bardzo dużo spacerujemy. I to w trójkę, co jest nowością. Czasem, kiedy wychodzimy bez określonego celu, zabieramy też ze sobą psa. Śnieg skrzypi pod butami, mróz koloruje nam nosy i policzki na czerwono, a Zuzia siedzi szczęśliwa w wózku, otulona kożuszkowym śpiworkiem. Sama radość :)

Po powrocie do domu marzymy już tylko o gorącej herbacie. Najlepiej w kubku ubranym w czerwony sweterek! Zrobienie takiego kubraczka nie zajmuje wiele czasu, do tego ozdobny stary guzik i już możemy popijać ulubiony napój bez poparzenia sobie rąk. Poza tym od razu jest przyjemniej, kiedy mamy w rękach coś ładnego. Może to dobry pomysł na własnoręcznie wykonany prezent na Dzień Babci i Dziadka? Zostało jeszcze trochę czasu ;)


sobota, 3 stycznia 2015

Folk w wersji mini


Z dziećmi nigdy nic nie wiadomo. Zuzia dzisiaj od rana tryskała dobrym humorem, więc postanowiłam wykorzystać okazję i pobawić się w przebieranki, a przy okazji zrobić zdjęcia kilku uszytych przeze mnie rzeczy, które już od dawna leżały w szafie. Zaczęło się naprawdę obiecująco, ale po chwili nastrój prysnął i moja mała modelka po kolei zaczęła rzucać wszystkim na podłogę. Czasem uwielbia stroić miny do obiektywu, kiedy indziej nie jest w stanie ustać ani kilku sekund. Mimo wszystko i tak zawsze wychodzi uroczo, czego nie mogę powiedzieć o sobie ;) Fotogeniczność zdecydowanie ma po tacie...
Nie martwcie się, nie męczę jej tak często ;) Właściwie wcale jej nie męczę, zważywszy na to, że kamizelka niezapięta, kokarda przekrzywiona... Ale przecież nie o to chodzi. Za dwadzieścia lat będziemy miały razem co wspominać ;)

Spódniczka i kokarda powstały z góralskiej chusty, którą kupiłam kiedyś w sh za 1 zł. Była trochę uszkodzona na brzegu, początkowo chciałam doszyć do niej wełniane frędzle. Schowałam ją do pudła i zapomniałam. Później miała z niej powstać kopertowa torebka, a wreszcie w przypływie chwili uszyłam moją pierwszą spódniczkę na gumce dla Zuzi i dużą kokardę dla mnie.

Kokardę nałożyłam na cienką opaskę do włosów. Jak ją uszyć znajdziecie TUTAJ, a jak nosić TUTAJ.




bluzeczka - sh
kamizelka - sh
spódniczka - diy
kokarda - diy
rajstopy - no name

piątek, 2 stycznia 2015

Śledzie z cytryną


Co za relaks! Zuzia śpi, w domu porządek, nic nie trzeba zrobić, nikogo się nie spodziewam... W dodatku oglądam mój ulubiony serial, na który już od dawna nie miałam czasu, zajadam żytni chlebek z domowym masłem i bajecznymi śledzikami z cytryną według przepisu Chillibite i popijam zieloną herbatę. Tak to ja mogę codziennie!

Nie napracowałam się zbytnio przed świętami. Na Wigilię byliśmy zaproszeni do babci, w kolejne dni jedliśmy obiady i kolacje u pozostałych członków rodziny. Upiekłam tylko ciasto mandarynkowe z migdałami (głównie z myślą o mnie, bo nie zawiera glutenu), pierniczki i ciastka owsiane z suszonymi śliwkami. Zrobiłam też dwa rodzaje śledzi: w sosie kawowo-musztardowym i z cytrynami. Te pierwsze zdecydowanie bardziej przypadły do gustu mojemu mężowi (przepis znajdziecie TUTAJ). Są bardzo słodkie i aromatyczne. Ja jednak bardziej polubiłam te z kawałkami cytryny, słodko-kwaskowate, cudownie odświeżające. Zmodyfikowałam oryginalny przepis tylko dlatego, że po prostu nie chciałam szukać dokładnie takich samych składników w przedświątecznym sklepowym tłumie. Na pewno gotowa potrawa na tym ucierpiała, ale póki co nie mam porównania, a moja wersja bardzo mi zasmakowała.

Przygotowałam kilka małych słoiczków. Dzisiaj otworzyłam ostatni i już wiem, co będę roić jutro ;) Podana ilość wystarcza tylko na 0,5 l słoik. Chciałam zrobić tylko na spróbowanie, ale koniecznie zaryzykujcie i zróbcie więcej - naprawdę warto.

Składniki:

200 g śledzi a la matias bez zalewy
1 mała cebula
1 cytryna
80 g oleju rzepakowego
5 g cukru pudru
łyżka suszonej natki pietruszki
sól i pieprz do smaku

Śledzie moczymy przez 2-3 godziny w zimnej wodzie w lodówce. Co godzinę wymieniamy wodę na świeżą (koniecznie zimną!). Po tym czasie osuszamy papierowym ręcznikiem i kroimy na małe kawałki. Cebulę siekamy w drobną kostkę. Cytrynę dokładnie myjemy i ocieramy z niej skórkę. Odcinamy górę i dół, ścinamy całą skórę. Spomiędzy błon wycinamy fileciki miąższu, kroimy na mniejsze kawałki. Z pozostałości wyciskamy dokładnie sok. Dokładnie mieszamy go z cukrem pudrem, startą skórką i olejem. Do słoika wkładamy śledzie, filety z cytryny i cebulkę, doprawiamy odrobiną pieprzu i soli, zalewamy sosem i posypujemy pietruszką (może być oczywiście świeża, drobno posiekana). Zakręcamy słoik i potrząsamy nim, aż składniki się połączą. Odstawiamy na dwa dni do lodówki.

Koniecznie przeczytajcie oryginalny przepis TUTAJ. Miłego poświątecznego leniuchowania!

czwartek, 1 stycznia 2015

W tym roku...

1. ... będę aktywnie spędzać czas z rodziną.

2. ... będę podróżować.

3. ... raz w tygodniu zrobię coś, o czym zawsze marzyłam.

4. ... zamienię hobby w pracę.

5. ... przestanę planować, zacznę realizować.

6. ... stworzę nowe rodzinne tradycje.

7. ... będę się częściej uśmiechać.

8. ... odważę się na coś, czego zawsze się obawiałam.

9. ... zadbam o siebie.

10. ... przestanę wszystko odkładać na później.

Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku!