piątek, 31 stycznia 2014

Moje odkrycia - styczeń


Właściwie to tytuł posta jest trochę nieadekwatny do jego zawartości. Zastanawiałam się nad nim trochę i nie wymyśliłam nic innego. Chciałam napisać o moich... no właśnie, jakby to nazwać - wyczynach? Osiągnięciach? Też nie. Po prostu o zmianach, jakie wprowadziłam w moim życiu w ciągu ostatniego miesiąca. Pewnego rodzaju rytuałach, które nagle z dnia na dzień zaczęłam kultywować. Bez planowania, postanawiania. Nie czekając na początek miesiąca czy tygodnia. Może niektóre wydadzą Wam się oczywiste i niewarte tego, żeby się nimi chwalić. Ale poza chwaleniem się (i pogłaskaniem się po głowie za to, że wreszcie coś systematycznie robię), chciałabym Was namówić na zmiany w Waszym życiu. I te małe, i te duże. Takie, które mogą naprawdę wywrócić wszystko do góry nogami, i takie, które po prostu sprawią Wam przyjemność. Może uda mi się Was zainteresować i odkryjecie coś nowego. Dlatego niech zostaną te "odkrycia" w tytule. Mam nadzieję, że co miesiąc będę dokładać kolejne, a przy okazji polecę Wam też kilka książek, filmów czy innych wytworów kultury, które moim zdaniem są tego warte.

Tyle tytułem wstępu (zrobiło się bardzo poważnie). To teraz się pochwalę:

Zaczęłam codziennie ćwiczyć. Nigdy nie byłam typem sportowca. Zajęć wychowania fizycznego wręcz nie znosiłam. A że zawsze miałam trochę nadwagi, co kilka miesięcy zaczynałam się odchudzać, ćwiczyłam raptem trzy dni (to już był naprawdę wyczyn) i na tym się kończyło. Po urodzeniu dziecka dosyć szybko wróciłam do swojego dawnego rozmiaru bez robienia niczego. Fakt, ćwiczyłam Skalpel Ewy Chodakowskiej, ale po dwóch dniach znowu były kolejne dwa tygodnie przerwy (tak więc nic mi to nie dało). Od trzech tygodni robię Skalpel codziennie i naprawdę to polubiłam. Do tego stopnia, że kiedy tydzień temu miałam bardzo ciężki dzień i o 22:30 usiadłam zmęczona przed telewizorem, po 10 minutach wstałam i zaczęłam trening - po prostu nie wyobrażałam sobie, że mogłabym opuścić jeden dzień, mimo zupełnego braku siły i energii. Efektów wizualnych póki co nie ma (jeszcze długa droga przede mną), ale czuję się o wiele silniejsza i bardziej sprawna. Przymierzam się już do trudniejszych programów treningowych. I naprawdę wierzę w siebie.

Zmieniłam swoje nawyki żywieniowe. Od dziecka byłam przyzwyczajona do lekkiej kuchni. Moja mama robiła dużo sałatek i gotowała warzywa na parze. Ale nie pogardziłam też tłustym, smażonym hamburgerem (aż mnie ciarki przeszły teraz ;). Słodycze były u mnie na porządku dziennym. Zawsze miałam nadwagę, jednak przez cały czas moja waga była taka sama (pomijając oczywiście okres ciąży). Teraz jem pięć małych posiłków dziennie. Do minimum ograniczyłam smażone potrawy, a że nie gotuję dwóch obiadów, wychodzi to na zdrowie też mojemu mężowi. Zupełnie zrezygnowałam z kawy i czarnej herbaty na rzecz zielonej (którą i tak wcześniej piłam, ale w mniejszych ilościach). Nie jem słodyczy, białego pieczywa ani nic ciężkostrawnego. Za to codziennie zjadam co najmniej dwie miski sałatek z dużej ilości warzyw, na obiad koniecznie z mięsem lub rybą. Do tego owoce, rano owsianka, no i oczywiście butelka wody. Mogę się już pochwalić kilkoma zgubionymi kilogramami. To bardzo motywuje, ale nie daję się zwariować - mały kawałek ciasta u babci raz w tygodniu naprawdę mi nie zaszkodzi. Poza tym lepiej, żeby babcia nie wiedziała, że się odchudzam. Na pewno wiecie, co mam na myśli. Nie chodzi przecież o to, żeby się głodzić przez kilka miesięcy, a potem nagle wrócić do starych nawyków i odzyskać swoje stracone kilogramy. I powiem Wam szczerze, że w ogóle mi tej czekolady nie brakuje, ani trochę.

Co tydzień wypożyczamy z Zuzią książki z biblioteki - jedną dla niej i jedną dla mnie. Po pierwsze, znalazłam czas na regularne czytanie. Bardzo mnie to cieszy, bo szczerze mówiąc brakowało mi tego. Owszem, opieka nad małym dzieckiem jest bardzo czaso- i pracochłonna, ale wystarczy dobra organizacja, żeby mieć czas i na czytanie, i na trening i jeszcze na kilka innych rzeczy (fakt, póki co nie pracuję, dlatego dobrze mi się mówi). Po drugie - czytanie dzieciom bardzo dużo daje. Ja czytam Zuzi od samego początku. Właściwie wszystko: bajki, powieści czy książki historyczne, które ja akurat czytam, artykuły z gazet, czasopism i internetu. Po polsku, hiszpańsku i angielsku. Teraz kiedy mała zaczyna mówić, ograniczam treści przeznaczone raczej dla dorosłych. Zuzia uwielbia, kiedy razem siadamy i po kolei oglądamy, czytamy i omawiamy każdą stronę. Piszczy na widok narysowanego pieska i śmieje się, kiedy ja szczekam. Ma już dosyć pokaźną kolekcję własnych książeczek, ale żeby szybko jej się nie znudziły, raz w tygodniu wypożyczam kolejną z twardymi kartkami, żeby mogła sama ją oglądać. Na szczęście ich nie je ;) Czytanie dzieciom wspomaga rozwój, kształtuje wyobraźnię, rozwija ciekawość, pomaga w nauce mówienia. A wypożyczenie książek z biblioteki nic nie kosztuje i mamy ogromną ilość pozycji do wyboru. Kogoś jeszcze trzeba namawiać?

Właściwie poza tymi trzema punktami jest jeszcze kilka innych, ale zostawię je na za miesiąc, póki co nie weszły jeszcze tak bardzo w moje życie, żebym mogła je nazwać zmianami. A tych w najbliższym czasie szykuje się sporo. Za miesiąc prawdopodobnie zacznę się przygotowywać do nowego zawodu. Kiedy jest się dzieckiem, chce się jak najszybciej skończyć edukację i mieć to już za sobą. Teraz widzę, że w dorosłym życiu ten pogląd także się zmienia ;)

A jutro mam dla Was niespodziankę!

środa, 15 stycznia 2014

Wiśnie pod francuską pierzynką


Nie lubię skomplikowanych przepisów. Właściwie nigdy ich nie wypróbowuję. Najlepiej jeśli deser składa się z kilku składników, jest prosty i szybki w przygotowaniu, a do tego nie wymaga dużych umiejętności kulinarnych. Za to efekt jest wart grzechu.


Potrzebne są:

mrożone wiśnie
ciasto francuskie
cukier

+ małe kokilki żaroodporne
   ewentualnie mała foremka do ciastek


Garść wiśni wkładamy do naczynka (bez rozmrażania). Posypujemy łyżeczką cukru, mieszamy.


Z ciasta francuskiego wycinamy koło trochę większe niż kokilka. Zwilżamy lekko wodą brzegi naczynka, przyklejamy pokrywkę z ciasta. Wykrawamy z ciasta dowolny kształt, np. gwiazdkę i delikatnie kładziemy na środku koła. Posypujemy wierzch cukrem.

Pieczemy przez 15 min. w temp. 180 stopni C.


Oczywiście możemy użyć dowolnych owoców, mrożonych lub świeżych. Zamiast przygotowywać pojedyncze porcje można zrobić jedną dużą, np. w formie na tartę, a później nakładać łyżką. Ja jednak lubię takie małe, zgrabne i estetycznie wyglądające porcje. Idealne i na leniwe popołudnie z książką, i na szybki deser dla niezapowiedzianych gości.

wtorek, 14 stycznia 2014

Chciałabym...

Jestem mistrzynią planowania oraz odkładania wszystkiego na później. Jak to się ma do siebie? Ano tak, że zawsze na planowaniu się kończy i nigdy te plany nie są realizowane. Dlatego w tym roku moim jedynym postanowieniem było niczego nie postanawiać. Czy to oznacza, że lepiej rezygnować z marzeń, żeby się nie rozczarować (samym sobą w zasadzie)? Absolutnie nie. Po prostu trzeba bez zastanawiania się i gadania zacząć działać. Zaczynając od najprostszych codziennych spraw. Przeglądając blogi kulinarne natykam się na ciekawy przepis i wrzucam go do zakładki w przeglądarce. Po co? Żeby go "kiedyś wypróbować". Tylko że w ten sposób zaśmiecam sobie tylko pamięć w komputerze, a wspomniany przepis zginie w gąszczu pozostałych przepisów "do wypróbowania". Dlatego sprawdzam, czy mam w lodówce potrzebne składniki (a jeśli nie, to dopisuję je do listy zakupów) i przygotowuję go dzisiaj. Jest to coś "tylko na specjalne okazje"? A dlaczego by ta "specjalna okazja" nie miała być dzisiaj? Żeby po prostu zrobić sobie i swoim domownikom przyjemność. Poza tym planując menu na wyjątkowe okazje zawsze warto podać coś wypróbowanego, żeby mieć pewność, że się uda. Ten przykład to naprawdę bzdura, ale podejście "już, a nie potem" potrafi zmienić i ułatwić codzienne życie (wiem coś o tym). Poza tym właśnie takie drobne przyjemności składają się na to, że jesteśmy szczęśliwi. A w tym przykładzie mamy aż trzy: pyszne danie, zaskoczoną i zadowoloną rodzinę oraz poczucie, że zrobiliśmy coś tak po prostu, bez czekania na "później".

Ta zasada dotyczy także tych wielkich marzeń. Nie można ich zrealizować od tak, ale zawsze można zacząć. Zrobiłam sobie listę rzeczy, które bym chciała. Od "chciałabym się nauczyć francuskiego" do "chciałabym wybudować dom" czy "chciałabym polecieć na Kubę". I codziennie staram się robić coś, żeby powoli realizować każde z moich marzeń. Jest ich sporo, dotyczą przeróżnych dziedzin mojego życia, niektóre są ze sobą powiązane. Każdego wieczoru biorę do ręki listę i zastanawiam się, co w ciągu dnia zrobiłam, żeby być bliżej celu. I mam poczucie, że naprawdę tak jest. Że w ciągu dwóch tygodni osiągnęłam więcej, niż przez cały rok. Warto dążyć do spełnienia swoich marzeń, nawet tych, które wydają się nieosiągalne. Koniec z wiecznym planowaniem i wyobrażaniem sobie "co by było gdyby". Czas wziąć nasze szczęście w swoje ręce.

środa, 8 stycznia 2014

Kartonowe komódki


Założę się, że każdy z Was ma w domu taką szufladę ze wszystkim. Narzędzia, długopisy, wizytówki, tealighty, nici, jakieś drobne... Zawartość jest mniej więcej podobna. Zawsze mówiłam, że nigdy takiej szuflady nie będę miała. Nie minął nawet rok, a już nic się w niej nie mieści. W moim przypadku winny jest głównie brak mebli. Mamy tylko jedną komodę (i to w dodatku nie naszą, jak zresztą wszystko poza łóżkiem i meblami od Zuzi), a rzeczy jest tyle, że w efekcie nic nie ma swojego miejsca. Wygląda na to, że w tym roku nastąpi wreszcie przełom finansowy, ale póki co musimy sobie radzić z tym, co mamy.

Jako że jestem nałogowym oglądaczem gazetek promocyjnych, w ofercie Aldi znalazłam kartonowe komódki z sześcioma szufladami za całe 8,99 zł. W tej samej cenie są też kartonowe segregatory (pakowane po 6 szt.), pudła na płyty CD i pudełka z przykrywką (2 szt. w komplecie). Wybór wzorów nie jest powalający, ale wreszcie zdecydowałam się na granatowe z roślinnymi motywami w jesiennych kolorach. Póki co mamy w naszym minisalonie starą rudo-żółtą rogówkę i ściany pomalowane na żółto (oczywiście z powodu rogówki), dlatego ten wzór wydał mi się lepszy niż czarno-białe zdjęcia Nowego Jorku czy czarny+szary.



Komódki okazały się zbawienne w kwestii szuflady ze wszystkim. Każdy przedmiot znalazł swoje miejsce i dużo łatwiej jest się teraz odnaleźć. Kiedy wreszcie zabudujemy wnękę pod schodami, przeniosę je do minibiura i pewnie przemaluję albo okleję. Na razie stoją na półce na książki naprzeciwko wejścia.


PS Wczoraj luksusowe wnętrza, a dzisiaj meble z kartonu :) Cóż, wszystko przede mną.

wtorek, 7 stycznia 2014

Jak stworzyć luksusowe wnętrze za małe pieniądze

Czy luksusowe wnętrza są tylko dla bogaczy? To zależy od tego, co rozumiemy pod hasłem "luksusowe wnętrza". Dla jednych może to po prostu oznaczać, że na ich urządzenie właściciele wydali mnóstwo pieniędzy, użyli kosztownych materiałów, kupili najdroższe meble i akcesoria i oczywiście zatrudnili w tym celu dekoratora wnętrz. Dla mnie to coś więcej: przestronność, porządek, przemyślane detale, a przede wszystkim panująca w nim atmosfera. W odpowiednim otoczeniu nawet prosty mebel czy bibelot może wyglądać na dużo droższy niż jest w rzeczywistości. Poniżej spisałam listę kilku rad, co moim zdaniem można zrobić, żeby nasze mieszkania wyglądały na luksusowe.

Dbajcie o porządek - niby to oczywiste, ale wiele osób (niestety ja czasem też) ma z tym problem. Uporządkowane, niezagracone, a tym samym przestronne wnętrze zawsze wygląda lepiej. Niech nasze mieszkania wyglądają tak, jakby przed chwilą wyszła od nas pokojówka.

Stwórzcie klasyczną bazę - po pierwsze - ekstrawagancja może wyglądać tandetnie (a nie chodzi nam przecież o luksus w style amerykańskich gwiazdek pop); po drugie - łatwiej nam będzie dokonywać zmian wystroju - wystarczą inne dodatki, żeby mieszkanie nabrało zupełnie innego charakteru, bez wydawania majątku (a o to nam przecież chodzi).

Postawcie na detale - tutaj można poszaleć. Przy wyborze pamiętajmy tylko, jaki efekt chcemy osiągnąć. W klasycznym wnętrzu oryginalne dodatki będą szczególnie zwracać uwagę.

Śledźcie trendy - Kto ma pieniądze, zazwyczaj jest na bieżąco. Inspirujcie się magazynami i blogami wnętrzarskimi. Jednak nie wprowadzajcie ślepo wszystkiego, co modne. Wybierzcie tylko to, co pasuje do Was i czym naprawdę chcielibyście się codziennie otaczać. To, że coś jest na wszystkich blogach, nie oznacza, że musi być i w Waszych domach.

Zainwestujcie w sztukę - obrazy czy rzeźby zawsze świadczą o guście i statusie społecznym właścicieli. Zamiast kupować drogie dzieła mistrzów, kupcie prace młodego jeszcze nieznanego (ale dobrze zapowiadającego się Waszym zdaniem) artysty. A nuż kiedyś ten obraz będzie warty fortunę? Możecie też poszukać na aukcjach internetowych, w komisach czy sklepach z antykami. Popytajcie znajomych, może ktoś z nich na twórczą pasję? Albo po prostu sami chwyćcie za pędzel lub dłuto.

Zróbcie coś samodzielnie - rękodzieło jest teraz w cenie, warto to wykorzystać. Najłatwiej zrobić samemu proste dekoracje, ale można się pokusić także np. na zrobienie stolika czy innego mebla. Jeśli nie czujecie się na siłach wykonać coś od podstaw, możecie odnowić coś starego.

Kupujcie na wyprzedażach - to najprostszy sposób na zaopatrzenie się w wymarzone akcesoria czy meble, nawet te z wyższej półki.

Kupujcie rzeczy, które wyglądają na drogie - to w zasadzie powinna być główna zasada na zakupach. Jeśli zależy nam, żeby nasze wnętrze wyglądało na luksusowe i kosztowne, każdy jego element musi tak wyglądać.

Pozbądźcie się wszystkiego, co nie pasuje do wnętrza - każdy szczegół musi być przemyślany, nie ma miejsca na przypadkowość. Dlatego wyrzućcie lub oddajcie wszystko, co nie spełnia Waszych wymagań. Jeśli nie macie serca tego zrobić, zastanówcie się, czy nie można by tego jakoś odmienić, np. przemalować. Jeśli nie - wyrzucajcie.

Usuńcie wszystkie niedoróbki - luksus to dobre wykonanie. Dlatego poprawcie wszystkie niedociągnięcia: niedomalowane brzegi, ubrudzone klejem listwy przypodłogowe, itp. Liczą się szczegóły. Pamiętajcie o malowaniu ścian i sufitów co jakiś czas.

Otulcie dom przyjemnym zapachem - ładny zapach powoduje wrażenie czystości i przytulności. Dużo przyjemniej się w takim wnętrzu przebywa.

Po co to wszystko? Może się to wydawać niektórym próżne, małostkowe i zachęcające do udawania kogoś, kim się nie jest. Moim zdaniem mieszkanie wyglądające na kosztownie urządzone wpływa na nasze dobre samopoczucie i znacznie podnosi poczucie własnej wartości. Poza tym - naprawdę mówicie wszystkim dookoła ile zarabiacie? Przecież nikt nie musi tego wiedzieć. Wrażenie o naszym statusie społecznym naprawdę zależy tylko od nas. Nie chodzi o to, żeby nagle udawać szejka. Ale żeby wspiąć się chociaż o ten jeden szczebel.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Blogi z inspiracjami

Lubicie czasem po prostu pooglądać sobie obrazki? Żeby poszukać inspiracji, poprawić sobie humor, odciąć się od codziennych problemów... Chciałabym Wam polecić moje ulubione blogi obrazkowe. Uwaga! Nie wchodźcie na nie jeśli macie jeszcze listę rzeczy do zrobienia w ciągu dnia - bardzo wciągają!

Pensees du choeur - blog będący zbiorem fotografii (głównie starych), rysunków i cytatów. Znajdziecie tu zarówno modowe sesje zdjęciowe, kadry z filmów oraz fotografie artystyczne. Odkryłam go już dawno, ale wciąż mnie zaskakuje i zachwyca. Autora cechuje duża wrażliwość estetyczna (przynajmniej dla mnie). Do oglądania godzinami.

More sweet than bitter - moda, wnętrza, osobowości - rewelacyjny wybór zdjęć z duszą. Bardzo inspirujące.

I kilka blogów ze "słodkimi obrazkami" - jest kolorowo, pastelowo, przeważają zdjęcia słodyczy, szczeniaczków i różowych sukienek - wcale się nie wypieram, uwielbiam ;)

Wanderlust
Turquoise marina
Peachy bliss
Be happy
Magical alley

Miłego oglądania!

piątek, 3 stycznia 2014

Minimalistyczny świecznik


Zdecydowanie nie jestem minimalistką, ale często najprostsze rozwiązania okazują się najlepsze. Ten świecznik powstał spontanicznie. Po prostu ułożyłam obok siebie kilka przedmiotów: oszlifowany plaster drewna bez kory, sosnową szyszkę i małą szklankę z tealightem. Niby nic takiego, ale jednak jego prostota bardzo mi się spodobała. I na pewno zostanie jeszcze długo po świętach.

czwartek, 2 stycznia 2014

Opaska z plecioną kokardką


Zrobiłam ją dla Zuzi, ale już wybieram kolory dla siebie ;) Do wykonania takiej prostej opaski można wykorzystać mnóstwo rzeczy: satynową wstążkę, rypsową tasiemkę, pasek sztucznej skóry lub kolorowej bawełny. Ja specjalnie w tym celu zrobiłam zwykłe bransoletki przyjaźni. Ciekawy efekt uzyskałam używając cieniowanej muliny. Do tego gumka i gotowe!


Przygotujmy:

ok. 50 cm 5-mm gumki*
2 plecione bransoletki przyjaźni (opcjonalnie wstążki itd.) o długości 9 i 3 cm (bez węzłów)
igłę
nici w kolorze plecionki/wstążki...
nożyczki

*Zmierzcie ciasno obwód głowy dziecka (lub swojej) i dodajcie ok. 1 cm na zszycie. Gumka nie może być ani zbyt luźna, ani zbyt opinać głowy. Można też zmierzyć obwód gotowej opaski.


Gumkę przycinamy do odpowiedniej długości i zszywamy końce.


Z bransoletek odcinamy węzły.


Końce dłuższego kawałka zaginamy do środka i zszywamy.


Przyszywamy do gumki w miejscu jej zszycia.


Krótszy kawałek nakładamy prostopadle na środek kokardki, końce zaginamy pod spód i zszywamy. Zamiast nici można oczywiście użyć kleju, ale szycie jest bardziej trwałe. Spód kokardki można zabezpieczyć przyklejając np. mały kawałek filcu.





opaska - diy
bluzeczka - f&f

Zuzia wyjątkowo nie chciała dzisiaj współpracować. Nie ma się co dziwić, rano wyszedł jej nowy (czwarty już) ząb. Trochę się przez niego wycierpiała przez ostatni tydzień. Nie martwcie się, nie męczyłam jej zbytnio - zrobiła sobie tylko krótką przerwę w lekturze ;)

środa, 1 stycznia 2014

O noworocznych postanowieniach

Szampan wypity, życzenia złożone, czas na noworoczne postanowienia. Wymyśliliście już swoje? Ja w tym roku mam jedno: żadnych postanowień. Zawsze kończy się tak samo: poczuciem winy, że znowu się nie udało. Albo że się nawet nie próbowało. I nie chodzi wcale o to, żeby o niczym nie marzyć i już w ogóle nic nie robić. Chodzi właśnie o to, żeby robić, a nie mówić i postanawiać. Dlatego w tym roku i w moim życiu osobistym, i zawodowym, a także na tym blogu nie będę już nic nikomu obiecywać, tylko pokazywać efekty moich starań, o których nikt się wcześniej nie dowie. I tyle.

A jeśli jednak chcecie podjąć wyzwanie i złożyć noworoczne postanowienie, a za rok móc powiedzieć, że udało się Wam osiągnąć upragniony cel, mam dla Was trzy rady (chociaż po tym, co napisałam wyżej, nie wiem czy ktoś z Was uzna je za naprawdę wartościowe). Po pierwsze: niech postanowienie będzie dosyć przyziemne i możliwe do realizacji. Lepiej darować sobie :"Wygram w totolotka", "schudnę 50 kg" czy "zarobię na dom". Czy te przykłady są nie do zrealizowania? Oczywiście, że są, ale wymagają znacznie dłuższego okresu czasu (czytaj co najmniej dekady, jeśli dobrze pójdzie, zwłaszcza z tym ostatnim) albo nie zależą od nas. Po drugie: osiągnięcie zamierzonego celu musi zależeć tylko i wyłącznie od nas. I po trzecie: wybierzcie postanowienie w myśl zasady: "nie ważne co osiągnąłeś, ważne jak do tego doszedłeś". Zamiast "schudnę 10 kg" lepiej powiedzieć: "zacznę ćwiczyć i zdrowo się odżywiać". Efekty może i będą te same, ale za to unikniecie rozczarowania, gdyby z różnych powodów, również zdrowotnych, Wam się nie udało.

Życzę Wam wszystkim (i sobie również) szczęścia, zdrowia, wytrwałości i spełnienia marzeń, i tych małych, i tych całkiem dużych. To będzie naprawdę udany rok!