niedziela, 29 marca 2015

Flamingi, palmy i... ja!


Kiedy 9 lat temu (!) planowałam założenie bloga, miał to być blog szafiarski. Lata mijały, pomysł wciąż chodził mi po głowie, ale po prostu miałam za mało odwagi. Niby nic w tym trudnego, ubrać się i zrobić kilka zdjęć. Jednak cały czas wymyślałam nowe "ale". Wbrew pozorom nigdy nie miałam aspiracji na bycie blogerką modową. Nie kupuję co miesiąc nowych ubrań, do droższych sieciówek nawet nie zaglądam. Moja szafa składa się głównie ze znalezisk z sh. Nie mam potrzeby wymieniania co sezon całej zawartości garderoby, w niektórych rzeczach chodzę od lat. Owszem, uwielbiam oglądać pokazy (w czasie fashion weeków nie raz siedzę do późna przed komputerem, podczas gdy reszta mojej rodziny już dawno śpi), dostając dreszczy przy projektach Valentino czy Dolce&Gabbana.

Pasjonuję się modą, ale tylko w teorii. Pozostaję wierna swoim rozkloszowanym sukienkom, niezależnie od tego, czy są modne czy nie. Nie jestem minimalistką, ale zdecydowanie nie lubię przesady. Zawsze stawiam tylko na jeden mocniejszy element. Jeśli długie kolczyki, to dekolt musi być pusty. Mimo że sama robię biżuterię, noszę ją tylko od święta (czyli kiedy mam na to ochotę). Na co dzień także w ogóle się nie maluję. Jestem zupełnie zwyczajna, więc właściwie po co mi takie posty?

Chciałabym Wam pokazać moje projekty "w akcji". To, że jeden element potrafi zupełnie zmienić zwykły, codzienny strój. I że można zrobić go samemu! :) A zawartość garderoby wcale nie musi kosztować majątku. Dzisiejszy post to właściwie taka próba, nie doszukujcie się tutaj żadnego diy. To raczej taki sposób udowodnienia samej sobie, że jednak dam radę pokazywać się Wam na zdjęciach. A poza tym... przecież byłam na wakacjach! :P



sukienka - primark / sh
sandały - no name
okulary - h&m

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz