piątek, 24 października 2014

Moja kuchnia


Przez ponad dwa lata w ogóle nie miałam prawdziwej kuchni. Owszem, w pokoju stały wszystkie potrzebne sprzęty, ale towarzyszyła im zbieranina przypadkowych mebli, w różnych stylach, kolorach i z różnych materiałów. Istny misz masz, liczyła się tylko funkcja praktyczna. Trudno się więc dziwić, że myślenie o kuchni stało się wręcz moją obsesją. Kiedy mój tata remontował własną i chciał się pozbyć starych mebli, nadarzyła się okazja, żeby wreszcie spełnić moje marzenie. Prawie trzydziestoletnie meble były w dosyć kiepskim stanie, ale na nowe po prostu nie było mnie stać. W międzyczasie mój mąż trafił na ponad dwa miesiące do szpitala, remont bardzo się opóźniał. Z pomocą mamy i znajomego pana złotej rączki w końcu się udało. Nie wyszło idealnie, szafki są oklejone, nie pomalowane, ale ogólny efekt wizualny bardzo wszystkich zaskoczył. A najbardziej mojego męża, kiedy wrócił do domu ;)


Największym problemem okazało się ułożenie mebli. Nieźle się z mamą nagłówkowałyśmy. Nie było szafek rogowych (trzydzieści lat temu jeszcze nikt na to nie wpadł). Kuchnia jest otwarta na jadalnię, musiała mieć kształt podkowy z barkiem. Ostatecznie ustawiliśmy wąską podwójną szafkę tyłem do boku zlewowej, drzwiczkami od strony reszty pokoju. W drugim rogu powstała mała wnęka, do której wstawiłam metalowy regał z koszyków. Powstała minispiżarnia, gdzie przechowuję owoce, warzywa, słoiki i kartony z mlekiem. Póki co jest otwarta, ale niedługo zawiśnie w niej kotara. Wiem, że to banalne i staroświeckie rozwiązanie, ale zobaczymy, jak się sprawdzi.



Miałam do dyspozycji także wiszące szafki, ale nie chciałam ich użyć. Zależało mi na otwartej, nieprzeładowanej przestrzeni. Poza tym i tak byłby spory problem z ich powieszeniem. Pod płytą kartonowo-gipsową jest stuletnia ściana na bazie kamienia i piasku. Nawet te półki, które ostatecznie zawisły, trzeba było montować na kołkach i kleju. Dlatego też nadal nie ma okapu. Musimy wymyślić jakiś sprytny sposób na powieszenie go.


Fronty zostały oklejone błyszczącą białą folią reklamową. Blat był zamawiany na wymiar w Castoramie. Uchwyty kupiłam po sąsiedzku w Mrówce. Półki wiszące to oczywiście Ikea.


Zielony czajnik wypatrzyłam w gazetce z Lidla. Śnił mi się w nocy, a następnego dnia w starym spaliła się grzałka. Przypadek? ;)


Nadal jest tutaj cała masa poprawek. Trzeba kupić dodatkowe gniazdka/ramki, uzupełnić fugę, przykręcić listwy. Brakuje oświetlenia. Osłonki na zioła są jeszcze puste. Przydałaby się wąska szafka pomiędzy piekarnikiem a lodówką... Mogłabym tak jeszcze długo wymieniać, ale czy to ma sens? Po prostu trzeba to dokończyć i już.

A poza tym mam do zrobienia kilka szybkich projektów diy:

- kotarka do kącika z minispiżarnią
- ścierki, rękawica, podkładki...
- słoiki z etykietkami namalowanymi czarną farbą tablicową
- magnesy na lodówkę
- wycięty z czarnej folii wzór na front barku

Misja na listopad? Kuchnia marzeń! ;)

PS Muszę sprawić sobie świnkę na nowy aparat... Tak, światło było beznadziejne, ale porządny sprzęt na pewno by sobie i z tym poradził...

2 komentarze:

  1. śliczna ta Twoja kuchnia, bardzo mi się podoba

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo podoba mi się faktura blatu :)
    Ja marzę o białej kuchni, ale połączonej z sosnowymi blatami i delikatnymi limonkowymi ścianami :)

    OdpowiedzUsuń